Mamo, co robisz? – zapytała Jausia wchodząc do mojej pseudo pracowni za kanapą
Szyje sprzęt dla takiej jednej cioci z Kielc. Chce mieć obrożę i smycz dla swojego piesia w te Indiańskie Wzory- odpowiedziałam.
Jagoda już wiedziała. Podała mi metalowe kółeczko, duży karabińczyk i uciekła do swojej książeczki. Nie wiedziałam, że kiedykolwiek wrócę do szycia… A tu taka niespodzianka.
Przyznam Was się do czegoś. Uspokaja mnie to. Cieszy. Praca kreatywna zawsze była bliska mojemu sercu, więc teraz, gdy świat stanął na głowie zaczęła być moim lekiem na całe zło. Tworzenie czegoś pięknego, gdy świat w koło się wali. Taka moja prywatna terapia.
Nie muszę Wam mówić jaki był ten rok- każdy z Was to wie. Ciężki. Inny. Trudny. Uczący czegoś nowego od podstaw. Tak tęskniłam za moja pracą, że nie zauważałam, że przecież wcale się ona nie skończyła, a jedynie nabrała nowego kształtu.
Przecież gdyby nie moje psy nie dałabym rady wyhodować wielkich dyń w ogrodzie, mieć zadbanego podwórka, szczęśliwych dzieci. Przecież ja nie chodziłam, a miałam zadbany dom.
Zakazano, zabrano, nie mogę, to mnie zabija, jestem do niczego, moje życie nic nie znaczy, nikt mnie już nie potrzebuje, nic nie osiągnę, nic już na mnie nie czeka, nie dam rady…
Znacie te stwierdzenia? Ja poznałam je nad wyraz dobrze w tym roku.
Nigdy nie byłam typem skrajnie autodestrukcyjnym. Ten rok był po prostu bardzo ciężki.
Przygniotło mnie, doprowadziło na skraj załamania nerwowego, o mało nie wrzuciło w sidła choroby tego roku zwanej depresją.
Tylko Ja chyba jestem typową Polką.
Pamiętacie te memy? “Ja? Ja tego nie zrobię? Przytrzymaj mi piwo”
Pisząc ten tekst jestem 8 miesięcy po porodzie, po rehabilitacji, dzięki której znów mogę chodzić (pisałam o niej tutaj), po ciężkiej odmianie koronawirusa (pisałam o niej tutaj). Jestem również po etapie 14 zwolnień z pracy mojego męża lub nie nawiązania z nim umowy o pracę. Po zawieszeniu moich ukochanych szkoleń…
I doszłam do miejsca, w którym wiem dokąd zmierzam.
Nigdy nie myślałam, że jestem aż tak słaba… To nowość dla mnie. Spora nowość.
Ten rok był… ekstremalny. I bardzo oczyszczający.
Nauczyłam się w jego ciągu więcej niż kiedykolwiek w życiu.
Nie będę się rozwodzić nad wszystkimi szczegółami- niektóre wolę zachować dla siebie:
Krótki podsumowanie?
- Rehabilitacja bioder się udała. Chodzę. Nawet daje radę krótko biegać.
- Mam plus 50kg (ale zrzucę)
- Cztery razy wyleczyłam psy z problemów skórnych- alergia. I już wiem na co są alergikami.
- Odwołano moja operację ręki (guzek na dłoni nie jest tak straszny jak covid. Biopsje też odwołano).
- Już wiem co to znaczy być bez ubezpieczenia NFZ- byłam ubezpieczona przez to, że prowadziłam firmę. W dobie coronawirusa… Przestałam prowadzić).
- Okazuje się że umiem zrobić “coś z niczego” w kuchni i jest to jadalne !
- Już wiem co to znaczy tracić co dwa tygodnie “stałe zatrudnienie” gdy ma się dzieci.
- Wiem czym jest kosiniakowe.
- Wiem, że jestem pracoholikiem
- Wiem, co to znaczy zapożyczyć się.
- Wiem już co jest dla mnie ważne.
- Wiem, że potrafię wychodzić z kryzysu.
- Przestałam zasuszać kaktusy.
Rok 2021? Już się zaczął.
Będzie inny… Bo już wiem.
Wiem gdzie jest moje miejsce i kim jestem. Wiem czym jest sukces, bo w 2020 roku osiągnęłam go kilkukrotnie, nie mając nic.
Ten rok był ciężki. O mały włos nie straciłam pierwszych słów mojego dziecka, pierwszego jego uśmiechu. O mały włos nie straciłam mojej córki. Siebie. Mojego męża.
Musiałam stracić prawie wszystko aby dowiedzieć się gdzie jest moja prawdziwa siła.
Zdałam sobie sprawę z tego, co jest we mnie najsilniejsze, jakie są moje priorytety…
I działam na nowych zasadach.
Bądźcie na nie gotowi, bo chce się nimi z Wami dzielić.
Mamo, co robisz?
Uśmiecham się do Ciebie kochanie. Bo znów mogę.