Dziś temat bardziej.. przewrotny. Często wypowiadam się na temat tego, jak działają na nas psy- a dziś odwrotnie- jak my działamy na psy? Nasze emocje, nasz sposób życia jest przecież tym co bezpośrednio wpływa na zachowanie naszych zwierząt.
Niestety… płaczę nad tym, że często ten temat jest pomijany przez behawiorystów, zoopsychologów itd. Podstawy behawioru ludzi powinny być obowiązkowe na każdym szkoleniu instruktorskim.
Bardzo często wywiad przed szkoleniem zaczyna się od pytania “Czy coś w Państwa życiu się ostatnio zmieniło?”. Często ludzie wtedy wymieniają nową pralkę, zmianę mieszkania (akurat przy tym faktycznie są i duże emocje i zmiana zapachu, ważnej części życia), dziecko, noworodek… Ale nigdy nie wymieniają takich rzeczy jak awans, czy strata pracy, śmierć teścia pół roku temu itd… A tak. To też wpływa na życie zwierząt. Rozstanie z partnerem? Nawet jeśli było pół roku temu, czy rok, ale dalej przeglądasz jego zdjęcia i lecą ci po policzkach łzy- jest to czynnik, który zmienia twojego psa.
Równowaga, konsekwencja… To są piękne słowa, ale czy zawsze jesteśmy zrównoważeni i konsekwentni?
Nie umiem pisać artykułów o zwierzętach nie nawiązując do realnych przykładów, z życia, dlatego podeprę się o dwa- jeden z mojego, drugi z życia jednej z moich klientek.
Była sobie dziewczyna, która miała trzy psy. Dorosłego, aktywnego, z którym trenowała duż, jednego seniora, który w dalszym ciągu był aktywny, ale musiał przyjmować swoje lekarstwa i bywać często na kontrolach u weterynarza, oraz szczeniaka, który dopiero skończył trzeci miesiąc życia. Dziewczyna ta zakochała się i wprowadziła do swojego domu i życia mężczyznę, którego zwierzaki nie znały. Oczywiście zanim z nią zamieszkał chodził na spacery z jej psami, trenował z nią co jakiś czas, aby przekonać do siebie psy. Bardzo lubił najmłodszego psiaka, który całym serduchem oddawał się w mizianie każdemu człowiekowi. Zamieszkali razem. Pierwsze dwa miesiące były wspaniałym stanem zakochania- ale psy miały mniej spacerów, bo zawsze coś stało na przeszkodzie, treningi też były jedynie symboliczne. Psy się denerwowały, przestały lubić danego człowieka, który zaczął wprowadzać swoje zasady.
I nagle się zaczęło. Szczeniak, pomimo pięknie wyuczonej toalety znów zaczął załatwiać swoje sprawy w domu, seniorowi pogorszyły się wyniki, a aktywny psiak nagle zaczął reagować agresją na otoczenie. Sytuacja trwała tak przez jakiś czas, kiedy nagle z dnia na dzień związek się rozpadł “bez orzekania o winie”. Trzy tygodnie po wyprowadzce mężczyzny- szczeniak znów pięknie załatwia swoje sprawy tam gdzie trzeba, aktywny dorosły psiak wrócił do treningu i cieszy się na widok ludzi (chociaż z ograniczonym zaufaniem podchodzi do mężczyzn), a seniorka zaczęła jeść i wyniki zaczęły się poprawiać.
Gdzie był problem?
Okazało się, że mężczyzna myślał, że skoro już kobieta ma się kim opiekować, to o psach zapomni, zdarzało mu się kopnąć w klatkę szczeniaka (któremu trzeba było znów warunkować klatkę, jako bezpieczne schronienie), lub krzykiem załatwiać sprawy psów ( i swoje w stosunku do dziewczyny). Okazało się też, że psy, które zawsze mogły liczyć na swoją właścicielkę, które razem z nią poznawały świat, chodziły na spacery, a nagle były wyganiane z jej życia po prostu były samotne, pojawiły się lęki, niszczenie, nietrzymanie czystości, częściowo agresja lękowa, a senior “nie miał po co starać się z tego wyjść”. Ile czasu potrwa odkręcanie tego stanu, do tego, który trwał wcześniej? Możliwe, że dłużej niż mieszkali ze sobą.
Czy można było temu zaradzić?
Decyzja o tym, że jest się opiekunem psów jest stała- do śmierci zwierzęcia jest się nim. Brak akceptacji tej połowy Twojego życia przez partnera, to jak nieakceptacja twojego dziecka przez partnera- co z tego, że ty będziesz szczęśliwa, skoro część twojego życia będzie cierpieć? Z drugiej strony, czy mężczyzna (lub kobieta oczywiście), która nie jest w stanie zrozumieć potrzeb twojego zwierzęcia, będzie chciała zaakceptować potrzeby waszego przyszłego dziecka? Sprawa dyskusyjna prawda?
Można było temu zaradzić. Można było powiedzieć jasno, że psy były pierwsze, można było postawić na swoim i iść na trening, czy spacer nawet kiedy ta druga osoba nie chciała. Zobowiązania, które dają szczęście są w końcu nasze i skoro ktoś nie chce się z nimi wiązać… twój wybór.
Druga sytuacja.
Dziewczyna miała psa ok. 4 letniego. Mieszkali razem w kawalerce, chodzili na spacery, treningi. Pies ogólnie bezproblemowy. Nagle zmiana. Pies zaczął niszczyć, sikać w domu, szarpać smycz. Jak to określiła “miał ataki”- albo skakał na nią, szarpał smycz, wyrywał jej wszystko z ręki i “robiła z siebie głupka”, albo szedł spokojnie, na lekkiej przyczajce, atakując każdego kogo spotkał na swojej drodze. Poszli na szkolenie z posłuszeństwa, potem na drugie, ale nic to nie dało. W końcu trafili do mnie na szkolenia indywidualne.
Co się okazało?
Problemem nie był pies, który nawet szkolenia za bardzo nie potrzebował, ale dziewczyna. Osiem miesięcy wcześniej straciła matkę, która ją wychowała, została “sama na świecie, bez nikogo”. Była w stanie bliskim depresji. Sama raz spotykała ludzi, których znała, cieszyła się, wracała uśmiechnięta do domu, a nie raz nie miała na to siły, leżała na łóżku i płakała. W pierwszych etapach po śmierci swojej matki chodziła jak w transie. Totalnie nie czuła nic. W tym czasie pies był w miarę spokojny, ale zdystansowany. Po około dwóch miesiącach od jej śmierci wybuchła. Najpierw popłakała się na uczelni, później nie dawała sobie rady w mieszkaniu, często odpychała od siebie psa, lub na siłę wciągała do do łóżka, aby nie czuć się tak samotnie. Pies stracił oparcie w swoim właścicielu. Nie wiedział na czym stoi. Gdy sama miała ataki paniki to pies stawał się agresywny- najprościej mówiąc chciał zabić to złe otoczenie, które ją skrzywdziło. Gdy czuł, że to on zawinił to starał się nie przeszkadzać, nie alarmować o swoich potrzebach itp.
W tym przypadku szkolenie było na raz u dwóch specjalistów. Dziewczyna poszła ze swoimi emocjami do mojej zaufanej pani psycholog, a ja zajęłam się psem, który również pomocy potrzebował.
Tak właśnie działają na psy nasze emocje. Zrównoważony przewodnik to ideał, często jednak nierealny. Jesteśmy tylko ludźmi, którzy są w pewnych środowiskach, narażeni na czynniki zewnętrzne, które łatwo zaburzają nasz świat. Depresja, nadmierna ekscytacja, stany lękowe, agresja- to co się dzieje z naszymi psami jest często odbiciem lustrzanym tego co dzieje się w nas. Jeśli jesteś matką to wiesz jak twoje samopoczucie wpływa na twoje dziecko, lub partnera. Gdy czujesz się źle, nagle cały świat odbierasz jako coś złego, co może ci zaszkodzić. Nasze emocje mają bezpośredni wpływ na każdy inny aspekt naszego życia.
Jak w takim razie być tym idealnym przewodnikiem?
Niestety, ale muszę Cię zmartwić. Nie wierzę w to, że istnieje przewodnik idealny. Musiałby być chyba cyborgiem bez uczuć (och wait… tyle, że gdyby ich nie miał, to nie miałby też tych pozytywnych, które w szkoleniu pomagają 😉 ) Spotkałam wielu ludzi, nie raz “zawodowych” przewodników psów”, którzy byli na prawdę niezrównoważeni emocjonalnie. Potrafili wrzeszczeć na psy, szarpać za obroże… a psy dalej z nimi pracowały. Widać nie trzeba być ideałem, aby coś osiągnąć.
Jednak da się być zrównoważonym i konsekwentnym przewodnikiem psa. Jak?
Mogę ci powiedzieć na własnym przykładzie, jak radzę sobie z tymi codziennymi emocjami. Sama ideałem też bym siebie nie nazwała, jednak mój system mi się sprawdza. Pomaga mi w ciągłym doskonaleniu siebie i psów. Mam taki schemat na duże nerwy, który pomaga mi już od pięciu lat.
- Idę na spacer. Sama, bez psów, ludzi. Butelka wody i do przodu. Nie wyznaczam trasy, ani nic. Telefon w tryb samolotowy, żółte słuchawki na uszach, muzyka w słuchawkach i w trasę. Nie wiem jak, nie ważne ile kilometrów zrobię, ale zawsze ląduje w tym samym miejscu… pod moim mostem I tam przechodzę do punktu numer dwa.
- Wyciągam magiczny zeszyt z koniem. To taki mój codzienny sposób na łapanie równowagi. Co wieczór notuje w nim rzeczy w stosunku 3:1- trzy pozytywne, jedna przykra. Jeśli tego dnia było więcej przykrych niż jedna, to dopisuje odpowiednio dużo pozytywów. Aby zachować proporcję. W chwilach największego doła pozytywem może być to, że podlałam kwiaty- bo nie zapomniałam i zrobiłam to coś. W skrajnych sytuacjach rozpisuje tam całą sytuację, która doprowadziła mnie do takiego stanu, wypisuje to czego mogę się nauczyć z tego, to co mnie przerosło, oraz gdzie popełniłam błędy. Spisuje rozwiązania tego problemu i dopiero gdy skończą mi się pomysły na rozwiązanie zamykam zeszyt.
- Daje sobie dzień wolnego. Zajmuję się wtedy malowaniem, szyciem, oglądam dobry film- wszystko jedno, aby tylko się zrelaksować. Robię coś co mnie uspokaja. A następnie planuje najbliższy tydzień, biorę psy na spacer i z uśmiechem ruszam do przodu.
Emocje… Są dobre, złe, neutralne. Działają na nas, niszcząc to co zbudowaliśmy, albo to co chcemy dopiero zbudować. Różni ludzie różnie sobie z nimi radzą. Może twój sposób pomoże komuś innemu? Co myślisz na ten temat?